Jutro, kiedy zaczęła się wojna. Książka vs. film

Przeczytało się książkę, którą się polubiło? Został nakręcony na jej podstawie film? W takiej sytuacji jedyną prawidłową opcją, którą należy wykonać jest obejrzenie go. "Tomorrow, when the war began" jest adaptacją pierwszego tomu serii Jutro napisanej przez John'a Marsden'a. Historia została zekranizowana dość późno, bo aż 17 lat po ukazaniu się pierwszego tomu.




Z aktorów znałam tylko Phoebe Tonkin, która zagrała tutaj rolę Fiony. I tu pojawia się pierwsze duże ALE. Fi jest przedstawiona jako zgrabna i mała dziewczyna. Phoebe fakt faktem jest zgrabna, ale do bycia małą to jej sporo brakuje. Mimo to zagrała dość dobrze. Oczywiście pojawiały się momenty, w których w ogóle nie podobało mi się to jak pokazała jakąś scenę, ale ogólnie nie było aż tak źle. Co do pozostałych to no cóż. Już nie chciało mi się szukać czy ten film był pierwszą w ich życiu rolą, ale grali jak dla mnie troszeczkę amatorsko. Najmniej według mnie dobranym aktorem jest Chris. Doskonale zdaję sobie sprawę jak został on przedstawiony w książce, ale to jak został przedstawiony w filmie, kompletnie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Pod tym względem jestem zdecydowanie na NIE. Co do fabuły to muszę przyznać, że zekranizowali to naprawdę dobrze. Na pierwszy rzut oka wydarzenia nie różnią się aż tak bardzo od tego co jest na kartkach książki. Jasne, że czasami niektóre sceny były inne lub w jakiś sposób zmienione, ale nie była to taka duża różnica, która miałaby wpłynąć na całą dalszą historię. Nawet większość dialogów została bodajże taka sama. Miejsca, w których kręcono przeszły moje najśmielsze oczekiwania. To jak znaleźli Piekło i jak ono wyglądało... Jeśli takie miejsce naprawdę istnieje, a nie zostało dodatkowo "ucharakteryzowane" na potrzeby filmu to mogłabym tak spędzić parę lat mojego życia. Nawet wsie, czy też wygląd miasta i co ważniejsze mostu był w sumie pięknie odzwierciedlony. Jak już wspomniałam nastąpiły małe zmiany w fabule na przykład dodanie paru naprawdę śmiesznych scen, przy których można się pośmiać jak i takich, po których jest nam smutno. Jedynym faktem, który mi się wcale nie podobał to ominięcie historii i chatki pustelnika. Bądź co bądź nie była ona aż tak ważna aczkolwiek dodawała pewną szczyptę zadumy i przeszłości.

Jeśli ktoś się nudzi, ma dużo wolnego czasu, chce obejrzeć coś co niekoniecznie musi pobudzać umysł do pracy może śmiało po to sięgać. Nie jest to wybitne dzieło, ale nie jest też gniotem (nie byłam wstanie znaleźć innego słowa, wybaczcie), który jak najprędzej chce się wyłączyć i o nim zapomnieć. Mimo wszystko żałuję trochę, że nie ma to swojej kontynuacji. Próbowałam nawet znaleźć jakieś wiadomości o kolejnych częściach, ale jedyne co udało mi się dowiedzieć, to to że seria została zawieszona? albo odwołana. Coś w tym rodzaju. Trochę szkoda, bo chociaż nie jest to działo na miarę Harrego Pottera to czasem dobrze jest obejrzeć coś mniej popularnego i nawet (czasami) się czegoś nauczyć.

2 komentarze:

  1. Nie lubię ekranizacji książek, tym bardziej tych, które polubiłam ^^ Zresztą, lubię tylko ekranizację Hobbita, choć z książką ma mało wspólnego ^^ Jakoś denerwują mnie inne szczegóły, to, że moje wyobrażenie bohaterów jest zupełnie inne... Nienawidzę zwłaszcza ekranizacji Harry'ego Pottera ;/

    Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię ekranizacji książek, zwykle są słabsze od książek, oczywiście tylko wtedy, kiedy książka jest niezła. Ale powieść, o której ekranizacji piszesz, z wielką chęcią przeczytam. Pozdrawiam!

    http://zakurzone-stronice.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń