Droga do przebaczenia - książka a film

Rodzina Learnerów wraca z mini koncertu w którym udział brał syn Josh. Zatrzymują się oni na stacji benzynowej by skorzystać z toalety. W tym samym czasie po meczu Red Sox'ów do domu wraca Dwight ze swoim synem Lou. Pech łączy ich ze sobą wypadkiem przy stacji. Dwight potrąca Josh'a przez co chłopak ginie na miejscu. Mężczyzna ucieka, więc nikt nie ma pojęcia kim on jest. Jednakże obydwaj ojcowie mieszkają w tym samym mieście, a łączy ich znacznie więcej rzeczy niż ten jeden wypadek.

Film sam w sobie jest bardzo dobry. Realnie pokazali tu uczucia jakie towarzyszą śmierci dziecka zarówno jeśli jesteś jego rodzicem, jak i osobą, która go zabiła. Aktorzy wykonali bardzo dobrą robotę. Nawet jeśli chodzi o dzieci odgrywające postać Lou i Emmy. Widziało się ich strach i rozpacz. Kwestia wizualna też stanęła na wysokości zadania. Dodane zostały nowe sceny i zmienili nieco fabułę dzięki czemu film stał się nieco ciekawszy i jak dla mnie nieco groteskowy.

Jako adaptacja Droga do przebaczenia trzyma się głównego wątku. Nawet kończy się tak samo, aczkolwiek sporo rzeczy zostało zmienione (na lepsze, ale czasami zdarzały się wyjątki). Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy była postać Grace. W filmie wyraźnie mamy zaznaczone, że jest ona blondynką. Tutaj do jej roli wybrana została Jennifer Connely, której włosy są ciemne. Natychmiast dało się o tym zapomnieć dzięki jej grze. W tej chwili nie mogłabym wyobrazić sobie nikogo innego bardziej tu pasującego. Nieco inaczej wyobrażałam sobie również dwóch głównych ojców, ale ponieważ zwykle do takich ról dobierani są nieco starsi aktorzy. Tutaj nie byli oni aż tak młodzi aczkolwiek ich wiek odpowiadał całej historii. Kompletnie nie mogłam za to zdzierżyć Norrisa. Wybrałabym na jego miejsca kogoś nieco okrąglejszego z mniej charakterystyczną urodą. Następną kwestią jest ubiór. W książce ubrania byłej pani Arno i jej męża był dość oryginalne. Przykuwały uwagę, szczególnie, że nikt nie ubierał się w takim stylu jak oni. W filmie przedstawieni zostali jako zwyczajni ludzie, a sama Ruth i jej stylizacje wydobywały według mnie jej seksowniejszą stronę. Kolejną małą aczkolwiek nie aż tak ważną sprawą była muzyka. Już na samym początku piknik, na który pojechał Ethan ze swoją rodziną miał być bardzo dobrym koncertem dorosłych ludzi. Tymczasem w ekranizacji to Josh był jednym z członków orkiestry, także dziecięcej. Następnie koncert odbywający się w szkole. Miał być on typowo muzyczny. Każdy uczestnik miał albo zagrać albo coś zaśpiewać. O ile Emma nadal grała na pianinie o tyle młodego Arno z grania na trąbce przeniesiono do czegoś w rodzaju kabaretu. Większą sprawą była zamiana imienia Lou. W książce przedstawiony był jako Sam. Nie wiem teraz już, która z tych wersji jest tą prawdziwą.

Większe zmiany dotyczyły małżeństwa Learner'ów. Para zamieniła się swoimi rolami. To Ethan był zrozpaczony i ledwo wiązał koniec z końcem podczas gdy Grace musiała się wszystkim zajmować. W książce było zupełnie inaczej. Kobieta w rozsypce całe dnie spędzała we własnym pokoju i nawet zapominała odebrać swojego dziecka ze szkoły. Obsesja mężczyzny w kwestii znalezienia winnego przerodziła się w coś większego i poważniejszego. Tak bardzo, że przestał ufać swoim najbliższym i zachowywał się jak rozemocjonowana kobieta. Ta zmiana troszeczkę mnie zasmuciła, ale trzeba było to przełknąć.
Groteskowe było złączenie Ethan'a z Dwight'em. Arno jest prawnikiem i zajmował się sprawą profesora. Czyli tak naprawdę zajmował się swoją własną sprawą sam już nie wiedząc co ma z tym począć. Niefajne był dla mnie moment znalezienia winnego. W książce Ethan domyślił się wszystkiego dzięki synowi. Tutaj to sam prawnik w pewnym sensie się "wkopał".

Strasznie mi szkoda, że ominęli kilka scen z książki. Między innymi chodzi mi tu o śmierć ojca Grace, która dla jej postaci była dość ważna i mogłaby zostać przedstawiona w dość ciekawy sposób jeśli bardziej skupiliby się na kobiecie, a nie na jej mężu. Drugą sceną o jaką mi chodzi były martwe łabędzie. Kto czytał ten zrozumie. Naprawdę chciałam zobaczyć tą chwilę "grozy"

Pewnie istniałoby jeszcze więcej kwestii nad, którymi można by się tutaj rozwodzić. Jednakże jak dla mnie na tym mogę zakończyć. Film sam w sobie naprawdę bardzo dobrze wykonany. Jako adaptacja jest nieco inaczej, mogłabym nawet powiedzieć, że lepiej. Emocje są tu bardziej wyczuwalne niż w książce, a dobór aktorów tylko ułatwiał całą sprawę. Śmiało polecam ten film każdemu nawet jeśli nie czytało się książki. W tym wypadku jeśli miałabym wybrać film czy książka wybrałabym raczej film.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz