(Nie)straszny (nie) horror. Grey - E.L. James
Tytuł: Grey
Autor: E.L.James
Ilość stron: 560
Pewnego dnia Anastazja Steele ma przeprowadzić wywiad z Christianem Greyem. Jednym z najbogatszych i najmłodszych biznesmenów w Ameryce. Los tak się układa, że para wzajemnie się przyciąga i nie widzi poza sobą świata. Tylko kilka kroków dzieli ich od bycia razem, ale są to bardzo duże kroki. On skrywa tajemnice, która może się dla dziewczyny okazać wielką przeszkodą w drodze do szczęścia. Czy będzie im pisane być razem? Oczywiście już znacie odpowiedź, ale nie znacie historii z punktu widzenia Jego. Możecie się z nią zapoznać w najnowszej książce E.L. James - Grey.
Kto nie słyszał o Wspaniałej! romantycznej historii przystojnego biznesmena z oryginalnym hobby Christian'ie Grey'u oraz niewinnej młodziutkiej studentce Anastazji Steele, których los (albo przeziębienie przyjaciółki) przez przypadek połączył. Serio, jeśli mimo tego wstępu, tytułu itp. nie wiecie o co chodzi to gdzie byliście w świecie książkoholików przez ostatni rok?
Dzisiaj Halloween, którego są wielbicie oraz przeciwnicy. W miarę tradycji powinnam dać posty o strasznych książkach gatunek horror, thiller, ale co nie jest równie przerażające jak książka, którą gdy się czyta straszy i niszczy nasz umysł. O przynoszeniu na myśl pytań - co to jest i czemu ja to czytam nie wspominając. No, a czemu ja to czytałam? Odpowiedź jest prosta. Z ciekawości i z pozytywniejszych opinii na temat tej części. No i się niestety przeliczyłam.
Mogę się zaliczać do osób, które przeczytały całą Trylogię Grey'a i wiecie co? Nawet nie wiem jakim cudem ta książka zyskała tak pozytywną opinię. W porównaniu z Grey'em, Pięćdziesiąt twarzy Greya to majstersztyk. Oczywiście samo w sobie to to dziełem sztuki nie jest, ale już możecie sobie wyobrazić jak zła musi być najnowsza książka. Nie chodzi tu tylko o styl pisania, ale i o użyte słownictwo. Kto pisząc powieść używa słów wysoce literackich (tak wiem, że pewnie takie wyrażenie nie istnieje, ale nie wiedziałam jak inaczej mam to ująć) i łączy je z wyrazami tak pospolitymi jak pupcia. Czasami bez zajrzenia w słownik nie wiedziałabym co dane słowo oznacza. No takich rzeczy nie powinno się robić, zdecydowanie nie.
Sama historia opowiedziana z perspektywy faceta wydaje się jeszcze gorsza. Autorka przedstawiła go jako stworzenie mające w życiu i w głowie (i w bokserkach) tylko trzy czynność. 1. Uprawiać seks i to oczywiście z jakimiś karami cielesnymi. 2. Zarządzać firmą tak by zarabiała miliony ale mieć ich gdzieś ty jakaś panna pomacha mi przed nosem swoim gołym tyłkiem. 3. Mówić jaki jestem zły okropny i w ogóle.
Jej wersja była lepsza o tyle, że może i opierała się jedynie na seksie, ale ujęte zostało to w jakiś inny sposób. Tutaj no cóż. Pięćdziesiąt odcieni szarości odnosi się zdecydowanie do faktu, że zrobiono z niego jakiegoś nawiedzonego seksuoholika. Każdy ma swoje zamiłowania w sypialni i ja to szanuje, ale przedstawienie tego jak w tej książce na pewno nie pozwoli zrozumieć tego wszystkim ludziom. Kobita (jak to nazwała jedna ze znanych mi osób) poleciała sobie z fantazją i wyszło z tego takie cuś, które już nawet prościej mówiąc większość jak nie wszystkich facetów pokazuje jako bandę rozjuszonych penisów, które chcą tylko jednego i dzielą się swoimi cudownymi zdobyczami ze sobą nawzajem.
Co więcej kazałam pewnemu przedstawicielowi płci męskiej przeczytać pierwsze trzy rozdziały tej książki. Efekt? Chciał mi potem zrobić krzywdę, że bez jakiegoś większego ważnego powodu musiał to przeczytać. I zaprzeczył większości faktów przedstawionych już tylko w tych trzech pierwszych rozdziałach! Najgorsze w tym wszystkim jest, że pomysł był naprawdę dobry. Ta historia miała zadatki na coś większego, napisanego lepszym stylem. Przez co zrobiła się tak denna, pusta i żałosna, że już sama nie wierzyłam jak takie coś mogło zostać przepuszczone do druku, ale wiadomo, światem rządzi pieniądz. Sama dałam się na to złapać i to przeczytałam. Niestety...
Podsumowanie jest tylko jedno. Jeśli możecie nie czytajcie tego, unikajcie, a jak zobaczycie to gdzieś to to spalcie! To był HORROR dla mojego umysłu, oczu w ogóle wszystkiego co jest zaangażowane w proces czytania. Grey to coś czego nie nazwałabym książką. To jawne zmarnowanie papieru. Od teraz zwykłe rzeczy będą kojarzyć mi się z bardzo złymi nawykami i pomysłami zawartymi na łamach tej "powieści". Już nigdy spokojnie nie spojrzę na imbir (zainteresowanym mogę powiedzieć o co chodzi, ale tylko na ich własną odpowiedzialność). Z czystym sumieniem oceniam to na 1/10 albo i mniej. Idealny horror na Halloween. Jeśli chcecie zrobić swojej drugiej połówce/ przyjaciółce/ komukolwiek prezent, możecie mu podarować tą książkę i kazać przeczytać. Na pewno będzie tym faktem przerażony.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz