Słynny Kosogłos wyczekiwany przez wielu przez rok od premiery jego poprzedniej części. W końcu cała historia Igrzysk śmierci dobiega końca, a my jesteśmy świadkami czy swój tryumf święcić będzie Dystrykt 13 czy też Kapitol i prezydent Snow. Czy mi się podobało? Zaraz po wyjściu z seansu byłam bardzo zadowolona, aktualnie po dwudziestu dniach emocje już zdążyły opaść, a na wszystko patrzę już z nieco innej perspektywy.
Na pewno wielkim plusem jest gra aktorów. Każdy z nich (prawie) spełnił swoją rolę i to na najwyższym poziomie. Nasz ukochany trójkącik idealnie zagrał i nie można było się do niczego przyczepić. No może poza strzelaniem z łuku przez Katniss i jej ostatnią scenę z cięciwą. Serio, cięciwa przełożona przez nos nie jest najlepszym pomysłem i przy prawdziwym strzale no cóż. Dziewczyna zapamiętałaby to na długo. Najbardziej jestem zachwycona grą Peety. Osobiście nie jestem jego fanką, ale to jak wcielił się w rolę rozhisteryzowanej panienki spod okienka. No po prostu majstersztyk. Nawet to jak był uciszany przez innych bohaterów i jego różne reakcje. Mogłabym więcej na to się patrzeć.
Wielkim ukłonem dla twórców według mnie są jeszcze efekty specjalne. Te wybuchające budynki, wylewająca się smoła, a nawet Zmiechy. Nawet jeśli w dużej mierze było to dzięki animacjom komputerowym to sama wizualizacja tego była wielkim plusem. Wiecie, czasem wiadomo jak coś powinno się zrobić, ale już jak to zrobić by było estetyczne jest problemem.
Niestety były też i denerwujące momenty kończące się czasami dobrze, a czasami nie. Jak tylko widziałam Finnicka i Annie szlag mnie trafiał. Nie z zazdrości bo gdy grali w osobnych scenach nie miałam nic przeciwko. Nawet żałowałam, że Annie miała tak mało swej osobnej części, ale razem. Proszę oszczędźcie mi tego widoku. Kolejną sprawą były uczucia. Pamiętam, że przy czytaniu książki w pewnych momentach strasznie się wzruszałam, ba nawet łzy poleciały. Tu aż do momentu KatxKot czekałam by coś, cokolwiek we mnie trafiło. No, ale jak to się już stało to z wielkim impentem. Chociaż przyznam, aż przestraszyłam się w pewnym momencie, że kiciakowi może stać się jakaś krzywda.
Nim się obejrzałam wszystko się skończyło, a przy napisach końcowych przy puszczeniu muzyki byłam w szoku, że nie jest ona tak popularna jak być powinna. Przecież ta melodia była cudowna.
Kosogłos jest adaptacją książki, ale jako taki nie spełnił zbytnio swego zadania. Postać Johanny skrócili do minimum i to tak, że miałam im ochotę wydłubać oczy. Przecież ona była jedną z kluczowych postaci w książce! Partnerką w zbrodni Katniss! Nawet nie wytłumaczyli co się z nią działo w czasie przetrzymywania jej w Kapitolu. Zupełnie jakby można ją było wymazać z całej ekranizacji. Kolejnym punktem było wychodzenie z letargu mające miejsce pod koniec powieści. Ja rozumiem, że niektóre sceny trzeba ominąć, ale dlaczego te ważne? Miesiąc, a nawet więcej skrócone do 2-3 minut. Nie dziękuję wolę książkę.
Udało im się za to dodać jeden wątek miłosny, albo powinnam napisać prawie dodać bo jeden buziak to zdecydowanie dla mnie za mało! Ja chcę go więcej!
Tak... wypadałoby to podsumować. Kosogłos jako samoistny film bez żadnego związku z literaturą - jestem na tak. Kosogłos jako adaptacja książki - jestem na nie. Nie można powiedzieć, że nie warto go obejrzeć bo warto. Chociażby dlatego, że gra aktorów jest na wysokim poziomie, a efekty specjalne im dorównują. Minusem było opuszczenie wielu scen (i bohaterów!) i brak uczuć tam gdzie być powinny. Śmierć jednego z moich ulubieńców spłynęła po mnie jak woda mimo iż w książce dopadł mnie smutek. Tak więc obejrzeć film polecam, ale jeśli się czytało wcześniej książkę to nie radzę oczekiwać, że wszystko będzie tak jak sobie wymarzyliście.
Ps. tylko ja mam takie wrażenie że Jennifer Lawrence ma strasznie dziwne dłonie? Szczególnie w tym filmie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz