Tytuł oryginału: The Martian
Autor: Andy Weir
Wydawnictwo: Akurat
Ilość stron: 382
"Jeśli oksygenator się zepsuje, uduszę się. Jeśli system odzyskiwania wody się zepsuje, umrę z pragnienia. Jeśli zostanie naruszona hermetyczność Habu, mniej więcej eksploduję. Jeśli żadna z tych rzeczy się nie wydarzy, w końcu skończy mi się jedzenie i umrę z głodu.
Mam przesrane."
W wyniku burzy piaskowej załoga Aresa 3 musi ewakuować się z Czerwonej
Planety. Niestety główny bohater, Mark Watney, dostaje anteną,
zwiewa go i tyle go widzieli. Żeby ratować własne życie reszta musi czym
prędzej odlecieć, w związku z czym pozostawiają ciało "martwego"
przyjaciela. Problem w tym, że Watney żyje, ale nikt o tym nie wie. Został więc sam. Jak palec. Na Marsie. Ekstra, co nie?
Na szczęście nasz bohater jest inżynierem mechanikiem, a także: "Cholera jestem botanikiem! Bójcie się moich botanicznych mocy!".
Szczerze przyznam, że dawno tak pozytywnego bohatera, który przypadł mi do gustu, nie widziałam. Podoba mi się jego poczucie humoru, mimo że jest w tak okropnej sytuacji. W końcu, halo, został sam na obcej planecie, z zapasami na około kilkadziesiąt soli (dni) i zepsutym na amen radioodbiornikiem. Zatem ktoś, kto go wybierał do misji na Marsa zrobił dobrze, że wybrał człowieka z takim podejściem i dystansem.
Mark zaczyna kombinować jak tu przedłużyć swój żywot, jak się skontaktować z NASA, jak wykorzystać swoje "botaniczne moce". W końcu jest naukowcem, a do tego ma wolę przetrwania.
"Dupa pracuje na moje utrzymanie, tak samo jak mózg". Pamiętajcie, że jeśli chodzi o Wasze życie wszystko się przyda. Śmiało mogę stwierdzić, że żadnego bohatera literackiego nie darzyłam taką sympatią. A to się rzadko zdarza. Bardzo rzadko.
Książka jest świetnie napisana i bardzo pomaga to, że pobyt na Marsie jest pisany w formie dziennika. Dzięki temu możemy się wczuć w to, co tam się dzieje, a techniczne rzeczy są opisane tak, że każdy zrozumie (chyba każdy). A to właśnie dlatego, że Mark jest takim jajcarzem ze zdolnością do autoironii. Oprócz tego są fragmenty "ziemskie", widzimy, co się dzieje w NASA oraz na pokładzie Hermesa, gdzie znajduje się załoga Ares 3.
Marsjanin jest z gatunku science-fiction, jednak to bardziej science niż fiction. Mam na myśli to, że większość z opisanych rzeczy mogłaby się wydarzyć. Sytuacja jest tak realistyczna i nieprzesadzona, że trudno się dziwić, że to nie historia na faktach. Wciągnęła mnie i ubawiła, a w pewnych momentach siedziałam jak na szpilkach z wybałuszonymi oczami, taka byłam ciekawa, czy uda mu się to, co chce osiągnąć czy nie ("Mamo rakieta tu leci, a ty mi każesz otwierać drzwi!" - tak było). Ogólnie rzecz biorąc: rewelka! Szczerze polecam każdemu.
Obejrzałam również film. Jest dobry, są ładne widoczki, kilka śmiesznych odniesień (plan Elrond w ustach Seana Bean brzmi komicznie), ale... No właśnie, Matt Damon nie zasługuje na Oscara. Temu Markowi brakuje humoru. Ponadto robi w filmie pewne rzeczy, których bez przeczytania książki się nie zrozumie, czemu robi tak, a nie inaczej. Nawet jeśli prowadzi dziennik, to brakuje wyjaśnień na pewne tematy. Szkoda, dlatego że ten dziennik właśnie po to jest.
Dobra rada: uczcie się chociaż podstaw biologii, chemii i fizyki, próbujcie naprawiać samemu różne rzeczy, bo w kosmosie: a) nikt nie usłyszy waszego wołania o pomoc (w próżni dźwięk się nie rozchodzi); b) nie ma sklepu, w którym kupicie nowy filtr CO2, odzyskiwacz wody i antenę; c) warto przy sobie mieć ziemniaka.
[12.04] JPL: [...] Proszę uważaj na swój język. Wszystko, co napiszesz, nadajemy na żywo na cały świat.
[12. 14] WATNEY: Patrzcie! Cycki! ==> (. Y .)PS. Jak ktoś jest po ścisłym kierunku studiów i myśli, że nie znajdzie pracy, to jeszcze może zostać astronautą. Juhu! Jest dla mnie nadzieja! Mogę być jak Komandor Lewis (kto przeczytał ten wie jakie mam wykształcenie).
Ta książka ma przepiękna okładkę. Miałam negatywne podejście do tej pozycji, ale zwrócę na nią uwagę po Twojej recenzji :) a może akurat się spodoba.
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkowa-przystan.blogspot.com/
Być może negatywne podejście ze względu na popularność. Ja też zwykle z małymi chęciami podchodzę do czegoś, co akurat jest na "topie", ale stwierdziłam, że raz kozie śmierć... I nie żałuję :) Mam nadzieję, że się spodoba, chociaż każdy ma inne gusta. Niemniej życzę miłej lektury :)
OdpowiedzUsuńA okładka jest rzeczywiście cudowna i sama NASA maczała w tym palce :)
Hmm... czytałam o tej książce już sporo, ale szczerze powiedziawszy, mnie osobiście nie przekonuje. Tak po prostu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.
http://chaosmysli.blogspot.com
Oczywiście, przecież nic na siłę :)
Usuń