Tytuł: Apokalipsa Z. Mroczne Dni
Tytuł oryginalny: Apocalypse Z Dark Days
Autor: Manel Loureiro
Liczba stron: 326
Krwiożercze zombie opanowały świat. Już od roku niedobitki
walczą o przeżycie w świecie bez jakiejkolwiek nadziei. Na szczęście (albo i
nie) uchowało się kilka bezpiecznych stref wolnych od epidemii. Jedną z nich
jest wyspa Teneryfa, na którą trafiają nasi bohaterowie. Czy dane im będzie
spokojnie przeżyć w tym pozbawionym Nieumarłych miejscu? Czy możliwe jest aby
na tak małej powierzchni dało się egzystować w zgodzie z naturą i innymi
ludźmi? To wszystko zostało opisane w drugiej już części Apokalipsy Z.
Książka była gorsza od swej poprzedniczki. Niewiele ale
jednak. Narracja pierwszoosobowa nadal pozostała, ale zamiast formy
prowadzonego dziennika zostały nam zafundowane rozdziały skaczące od jednego
bohatera do drugiego. Dzięki temu mogliśmy niby być świadomi wszystkiego co się
wydarzyło na kilku podłożach, ale jednocześnie historia straciła pewnego
rodzaju osobistość, wnętrze? Teraz mieliśmy przedstawione suche fakty, wtedy po
upływie dni czy też miesięcy mogliśmy wyobrażać sobie jak wielki wpływ miało na
„autorze” dziennika to co się wydarzyło.
Pojawiło się więcej bohaterów, co oznacza i więcej perspektyw. Nie zawężaliśmy liczby ludzi tylko do tych dobrych, ale również mieliśmy tu szaleńców, intrygantów i pseudo polityków. Z jednej strony czyniło to historię ciekawszą, z drugiej jednak była ona dla mnie zbyt przereklamowana. Tak jakby specjalnie wpakować bohatera w kłopoty bo przecież trzeba by czytelnik zbyt szybko się nie znudził. Pojawiła się jedna perspektywa, z której byłam naprawdę zadowolona, a mianowicie perspektywa zombie. Autor przedstawił nam jednego z nich jako stworzenie przed i po przemianie. To czego mogliśmy się tylko domyślać zostało nam objaśnione. Zaskoczyło mnie to i wprawiło w zachwyt. Coś nowego i w końcu trafionego w me gusta. Niestety o ile przetrawię narrację Lucii i prawnika o tyle dodanie Basillia przyprawiało mnie o ból głowy. Zupełnie niepotrzebne i stworzone na siłę, byle tylko dopisać paręnaście stron więcej.
Pokazanie jak w obliczu katastrofy ludzie walczą o przetrwanie i wyzwalają swe ukryte zwierzęce cechy było jak najbardziej na miejscu, ale polityka. Wplecenie polityki i walka między sobą przez wciąganie do tego innych. Irytujące i głupie moim zdaniem. Jak najbardziej również niepotrzebne. Ratunkiem mogłoby okazać się lepsze rozbudowanie tego wątku, ale dano go tyle co nic i natychmiast urwano.
Pojawiło się więcej bohaterów, co oznacza i więcej perspektyw. Nie zawężaliśmy liczby ludzi tylko do tych dobrych, ale również mieliśmy tu szaleńców, intrygantów i pseudo polityków. Z jednej strony czyniło to historię ciekawszą, z drugiej jednak była ona dla mnie zbyt przereklamowana. Tak jakby specjalnie wpakować bohatera w kłopoty bo przecież trzeba by czytelnik zbyt szybko się nie znudził. Pojawiła się jedna perspektywa, z której byłam naprawdę zadowolona, a mianowicie perspektywa zombie. Autor przedstawił nam jednego z nich jako stworzenie przed i po przemianie. To czego mogliśmy się tylko domyślać zostało nam objaśnione. Zaskoczyło mnie to i wprawiło w zachwyt. Coś nowego i w końcu trafionego w me gusta. Niestety o ile przetrawię narrację Lucii i prawnika o tyle dodanie Basillia przyprawiało mnie o ból głowy. Zupełnie niepotrzebne i stworzone na siłę, byle tylko dopisać paręnaście stron więcej.
Pokazanie jak w obliczu katastrofy ludzie walczą o przetrwanie i wyzwalają swe ukryte zwierzęce cechy było jak najbardziej na miejscu, ale polityka. Wplecenie polityki i walka między sobą przez wciąganie do tego innych. Irytujące i głupie moim zdaniem. Jak najbardziej również niepotrzebne. Ratunkiem mogłoby okazać się lepsze rozbudowanie tego wątku, ale dano go tyle co nic i natychmiast urwano.
Oprócz wpadki ze stylem pisania i bohaterami, pojawiły się
też dobre sytuacje. Między innymi zafundowanie czytelnikom wielu szczegółowo
opisanych scen jak i charakterystykę martwych ludzi. Czytając można by
pomyśleć, że takie coś naprawdę mogłoby się zdarzyć. Również różne zwroty akcji
w momentach gdy myślałam, że nic już mnie nie zaskoczy a tu puf! Dzieje się coś
niezwykłego i to wcale nie przez zombie. Następnym dobrym aspektem jest
zakończenie. Autor skończył praktycznie na białej kartce. O ile w pierwszej
części mieliśmy zarys tego co teraz zrobią nasi bohaterowie o tyle tu mamy
tylko jedną podpowiedź i nic więcej. Czy to dobre czy złe, nie wiem. Na pewno
bardzo ciekawe. Nie mogłabym oczywiście zapomnieć o moim ulubieńcu, który
całkowicie wygrał tę serię. Lukullus, rudy kot brał udział w wydarzeniach, chociaż
nie tak często jakbym tego chciała. Przynajmniej cieszę się, że nie przerobili
go na pasztet.
Najlepsze zostawiłam na koniec. Bardzo wzruszyła mnie ostatnia scena z obrazem. Autor pokazał w pięknym stylu jak przez jeden głupi gest całe dziedzictwo ludzkości szlag trafia. Nie trzeba być wcale wybitnym przestępcą aby doprowadzić do katastrofy czy nawet powolnego umierania historii.
Najlepsze zostawiłam na koniec. Bardzo wzruszyła mnie ostatnia scena z obrazem. Autor pokazał w pięknym stylu jak przez jeden głupi gest całe dziedzictwo ludzkości szlag trafia. Nie trzeba być wcale wybitnym przestępcą aby doprowadzić do katastrofy czy nawet powolnego umierania historii.
Podsumowując Apokalipsa Z. Mroczne dni nie byłą arcydziełem,
ale nadal przyjemnie i szybko mi się ją czytało. Ocenić mogę na 7/10. Nie
dorasta swej poprzedniczce do pięt, ale jeśli jest się ciekawym kolejnych
przygód prawnika, Prita, Lukullusa i reszty można śmiało po nią sięgnąć.
Oczywiście ci, którzy uwielbiają zombie, nie muszą się obawiać. Dużo tu ich
wystąpiło więc jest co czytać. Poza tym nie ma już co więcej powiedzieć o tej
książce. Raczej szybko ją zapomnę i zabiorę się już za coś nowego i może o
nieco innej tematyce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz