Autor: Kathryn Stockett
Ilość stron: (za mała) 580
Wydawnictwo: Media Rodzina
Bardzo długo zwlekałam z recenzją tej książki. Z jakiego powodu? Ponieważ tak mnie urzekła, że najchętniej napisałabym tylko: Cudowna i porywająca. Gorąco polecam! I na tym post by się skończył. Ale dostałam odgórne polecenie (terrorysta Jo), żeby napisać coś więcej. Postaram się zatem.
Chyba wtedy zrozumiałam, co to wstyd i jaki ma kolor. Wstyd nie jest czarny jak brud, chociaż wcześniej tak myślałam. Wstyd ma kolor nowego białego mundurka, co na jego kupno twoja matka prasowała rzeczy przez całe noce. Jest biały bez smużki ani plamki.
Przede wszystkim zacznijmy ogólnikowo: o czym ta książką jest. Akurat dobrze się składa, że tytuł wiele nam mówi, bo rzeczywiście jest to powieść o służbie. A dokładniej czarnoskórej służbie w domach białych, w latach 60. ubiegłego wieku. Akcja skupia się w Jackson, stanie Missisipi, na południu Stanów Zjednoczonych. Oprócz przybliżenia czytelnikowi, jak wyglądały tamte czasy, autorka opowiada nam o tolerancji, uprzedzeniach i ludzkiej naturze.
Panuje typowy podział: biali i czarni. Biali to panowie świata, wielkie damy, uosobienie inteligencji i czystości. Natomiast czarni to brud, smród i ubóstwo. Czasem aż się wierzyć nie chce, że człowiek kiedyś był tak ograniczony. Historia opowiada o trzech kobietach, które zdecydowanie przekraczają granice tych podziałów i postanawiają zrobić coś, za co w tamtych czasach zostałyby wykluczone ze społeczeństwa. Przy czym granice te są postawione tylko w naszych głowach i tak naprawdę ich nie ma. W każdym razie postanawiają napisać książkę o tym, jak wygląda życie czarnoskórej służby w domach białych. Aczkolwiek uważam, że pomysł Skeeter był z początku jak najbardziej samolubny, bo chciała to zrobić po to, aby dostać pracę i zostać pisarką, no ale pomińmy.
Miałam okazję najpierw obejrzeć film. Kompletnie mnie zauroczył i zafascynował. Same ochy i achy z mojej strony. Książkę przeczytałam dopiero niedawno i moim zdaniem są na równym poziomie. W tym wypadku nie ma dla mnie porównania, bo zarówno książka, jak i film są rewelacyjne.
Bardzo mnie uderzyła (muszę to napisać) tępota białych kobiet, w tamtych czasach. Aż mi się nie chciało wierzyć, że kobity wtedy przeznaczały mnóstwo czasu na plotkowaniu, pilnowaniu swoich sreber, organizowaniu babskich wieczorków i udawaniu, że są niesamowitymi paniami domu, podczas gdy były tak naprawdę Ch**owymi Paniami Domu, bo wszystko za nie robiły czarne kobiety, łącznie z wychowywaniem dzieci (jeszcze trochę i pewnie by za nie rodziły, białe dzieci, oczywiście).
Mimo problemów rasowych, książka jest równie ciepła jak klimat w Jackson. Napisana z perspektywy Skeeter (głównej białej bohaterki, ale kij z nią i jej problemami singielki) oraz dwóch służących - Aibileen oraz Minny (klękajcie narody przed Minny i jej czekoladowym ciastem!). Minny i panienka Celia to mój ulubiony duet, tak na marginesie. Od razu w oczy rzuca się styl pisania, Minny i Aibileen wysławiają się prostym językiem, nie do końca poprawnym, co podkreśla ich, jakby to ująć, miejsce w piramidzie społecznej.
Jest tyle rzeczy, które możnaby napisać o tej książce, ale za każdym razem mam taki mętlik, tak bardzo bym chciała wszystko napisać, lecz nie da się tego zrobić. Przynajmniej ja nie potrafię. Książka jest niesamowita, z jednej strony lekka, ale poruszająca kwestie ważne i smutne jednocześnie, jest mądra i również z humorem, wywołała we mnie burzę uczuć. Pomimo tego, że jest podział na białych i czarnych, to historia jak i postaci są niesamowicie barwne. Naprawdę starałam się ją czytać jak najwolniej.
Szczerze Wam polecam, zarówno książkę jak i film. A ci, którzy czytali, czy podzielają mój zachwyt?
Pracuję tu już od dziewięciu miesięcy i dalej nie wiem, czy jest chora na ciele, czy sfajczyła sobie mózg tymi wszystkimi farbami do włosów.
Służące to mój must-read. Uwielbiam takie tematy.
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkowa-przystan.blogspot.com/